Ja i moja ekipa podczas tegorocznej eskpedycji gravelologicznej na Łotwie.
Ja i moja ekipa podczas tegorocznej eskpedycji gravelologicznej na Łotwie.
Gravel

Bikepacking dla początkujących

Ten artykuł jest pierwszą z trzech publikacji o bikepackingu, które ukarzą się na naszym blogu w kolejnych tygodniach.

W ciągu ostatnich dwóch sezonów branża rowerowa zaliczyła niemałą transformację. Po pierwsze, konieczność zamknięcia w domach na dłuższy czas spowodowała, że wszyscy rzucili się na rowery jak na świeże bułeczki. Po drugie, ogromną popularnością zaczęły cieszyć się gravele. Jeśli spędziliście ostatnie miesiące na bezludnej wyspie lub dopiero zaczynacie swoją przygodę z rowerem, w tym artykule znajdziecie podstawowe informacje na temat rowerów gravelowych i tego, dlaczego są najczęściej wybieranym sprzętem do bikepackingu.

 

Co to gravel?

Gdybym miała wytłumaczyć mojej babci co to gravel, to powiedziałabym, że to rower zbliżony do szosowego, tylko na grubszych oponach. Na szczęście moja babcia doskonale ogarnia zawiłości rynku rowerowego i wie, że gravele, tak jak szosy, mogą mieć zróżnicowaną geometrię — od agresywnej, zwartej ramy, która lepiej sprawdzi się podczas ścigania na krótkich trasach, po zrelaksowane kąty typu endurance, które pozwolą komfortowo pokonywać ogromne dystanse w trakcie długich wypraw. Wie też, że w zależności od modelu można założyć do nich opony od 38x700c aż po grubaśne 47x650b. Gdyby nie była psychofanką pilatesu, to pewnie spotkalibyście ją zasuwającą na gravelu w mieszanym terenie — trochę szybkiej jazdy po asfalcie, w tempie zbliżonym do szosowego i nieco pomykania po leśnych ścieżkach, gdzie wyprzedzałaby riderów na rowerach MTB.

 

Uniwersalny rower do wszystkiego

Największą zaletą graveli jest właśnie ich uniwersalność i to, że doskonale sprawdzają się podczas jazdy w mieszanym terenie. Tak, tak, wiem — Polska trekkingiem stoi i zaraz powiecie mi, że to samo można robić na tańszym i sprawdzonym rowerze trekkingowym, a cały ten gravel to tylko moda i marketingowe nawijanie makaronu na uszy.

Niestety, kochani czytelnicy, wystarczy przejechać na gravelu 3 kilometry, żeby zrozumieć, jak diametralnie różni się on od trekkinga, o podobnym zastosowaniu.

Diametralnie inna geometria sprawia, że rower jest dużo bardziej zwinny i reaktywny. Kierownica typu baranek pozwala na jazdę w dużo bardziej aerodynamicznej pozycji, przy równoczesnej możliwości zmiany chwytu w zależności od pokonywanego terenu.

Podczas gdy większość ram trekkingowych wykonana jest z aluminium, w przypadku graveli możemy wybrać pomiędzy aluminium, stalą, karbonem, a nawet niszowym tytanem.

Kiedy posiadacza roweru trekkingowego najdzie ochota na rowerowe wakacje, założy on na swój rower bagażniki i sakwy, które mogą mięć pojemność nawet do 80 litrów, natomiast gravelowiec zamocuje na swoją maszynę minimalistyczne torby, których maksymalna pojemność nie przekroczy 50 litrów.

Mój gravel – Cannondale Topstone

Mój gravel – Cannondale Topstone

 

Skąd więc wzięły się dwie, tak odmienne grupy rowerzystów, którzy w gruncie rzeczy robią to samo — jeżdżą trochę po asfalcie, trochę po lesie i od czasu do czasu pakują na rower namiot, śpiwór, ciepłe skarpetki i ruszają, gdzie wzrok ich poniesie?

 

Dla kogo jest Gravel?

Moim zdaniem wynika to z kierunków, z których użytkownicy migrują w stronę trekkingów lub graveli. Fani trekkingów to najczęściej osoby, które mają rekreacyjne podejście do rowerów, a trekking jest ich jedynym rowerem, na który wydają maksymalnie do 5 tysięcy złotych. Natomiast gravelowcy to częściej osoby, które wsiadają na rower, żeby uprawiać sport, a gravel, na który wydadzą powyżej 5 tysięcy (górna grania nie istnieje) jest ich kolejnym rowerem.

To, że na gravel wsiadają zarówno osoby, które wcześniej spędzały długie godziny, pożerając kilometry na treningach kolarskich na wąskich szosowych oponach, jak i fani jazdy w trudnym terenie sprawiło, że na gravelowych imprezach możemy być świadkami prawdziwej rowerowej rewii mody. Na gravelach można jeździć w obcisłej lajkrze, która wyposażona jest w praktyczne kieszonki na plecach koszulki. Można też w luźnej koszulce i spodenkach w stylu enduro. Co ciekawe pojawiła się jeszcze trzecia grupa osób, które za nic mają sobie zasady kolarskiej stylówy i wsiadają na gravele we flanelowych koszulach w kratę, zwykłych t-shirtach, lub (o zgrozo!) w sukienkach zarzuconych na spodenki z wkładką. W praktyce oznacza to, że na gravel możecie ubrać się naprawdę dowolnie, a szanse, że spotkacie się ze zniesmaczonymi spojrzeniami innych gravelowców, są naprawdę niewielkie.

Dwie sukienki i trzy koszule w panterkę. Stylowa policja już po Was jedzie, mili Państwo.

Dwie sukienki i trzy koszule w panterkę. Stylowa policja już po Was jedzie, mili Państwo.

Miłość do graveli

Za co kocham gravele i dlaczego, w półtora roku po zakupie pierwszego roweru gravelowego przestałam być wyznawczynią zasady N+1 i sprzedałam większość rowerów, którymi skutecznie blokowałam ciągi komunikacyjne w moim małym mieszkaniu od początku przygody z kolarstwem? Gravel to dla mnie definicja uniwersalności. Obecnie jeżdżę na karbonowym modelu Cannondale Topstone, na którym potrafię bez problemu rozpędzić się powyżej 40 km/h na asfalcie i płynnie pokonywać wąskie single w Kampinosie czy nad Świdrem.

Gravel doskonale sprawdza się w mieście, gdzie dziury w asfaltowej nawierzchni przestały grozić mi przebiciem dętki, a krawężniki stały się okazją do ćwiczenia podrzucania przedniego koła, które przyda mi się, kiedy wystartuje na rowerze gravelowym w amatorskich zawodach CX. Gravel to wolność i bilet do rowerowych wakacji w formule bikepackingu. Niektórzy z przerażeniem pewnie patrzą na ograniczoną ilość miejsca na bagaż, jednak dla mnie okazała się ona być lekcją minimalizmu, która nauczyła mnie, że mieć mniej znaczy przeżywać więcej. Gravel to też (droga) zabawka, która przypomniała mi czytane w młodości powieści Karola Maya, Jacka Londona, a później Keruacka i na nowo rozdmuchała we mnie miłość do biwakowania, która tliła się we mnie od zawsze.

Jeżdżąc na gravelu, czuję się jak dzieciak, który biega po podwórku, wdrapuje na drzewa, pisze patykiem po kałużach i wraca do domu, dopiero kiedy mama zawoła na obiad. I chyba jest w tym sporo racji, bo za każdym razem, kiedy wracam z gravelowej ustawki z koleżankami, jestem ochlapana błotem, poparzona pokrzywami, lekko posiniaczona i bardzo szeroko uśmiechnięta.

Ja uśmiechnięta w drodze na bikepacking.

Ja uśmiechnięta w drodze na bikepacking.

Newsletter
Chcesz być na bieżąco?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *